Rafał Grzelewski z Bejrutu: Sytuacja humanitarna jest dramatyczna

Jak dziś - po wielkiej eksplozji w porcie - wygląda życie w Bejrucie? O skutkach pandemii koronawirusa na tzw. globalnym Południu? I wreszcie o katastrofach humanitarnych, które dotknęły świat w tym dziwnym, 2020 roku. Z Rafałem Grzelewskim z Polskiej Akcji Humanitarnej przebywającym w Libanie rozmawia Michał Płociński. Dziś (19.08.2020 r., środa) obchodzimy Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej.

– W okolice bejruckiego portu przyjeżdżają dziś Libańczycy z całego kraju. Panuje tam bardzo przejmująca atmosfera. Oni przyjeżdżają tam, tak jak się przyjeżdża na cmentarz. Palą znicze, modlą się, nie dowierzają, jak patrzą na skalę zniszczeń – opowiada gość podcastu.

15 sekund eksplozji przyniosło straty porównywalne z 15 latami wojny domowej. Straty te w samej infrastrukturze oceniane są na 15 mld dol., nie wliczając długofalowych skutków społecznych, które spychają Liban na skraj katastrofy humanitarnej. Kto tak właściwie niesie pomoc mieszkańcom miasta i jak radzi sobie będące w kryzysie politycznym państwo?

– Na ulicach widać bardzo dużo osób, które są poranione. Mają bandaże na rękach, nogach, głowie. To głównie rany od szkła i wszystkiego tego, co w efekcie fali uderzeniowej fruwało w powietrzu. Jest duży problem, by zmieniać te opatrunki, bo zniszczone zostały dwa szpitale, zginęli lekarze i personel medyczny – opowiada Rafał Grzelewski. – Psychicznie mieszkańcy radzą sobie różnie. Niektórzy ciągle płaczą. Dla wielu traumatyczny jest nawet powrót do zniszczonych mieszkań. Byłem w kilku takich mieszkaniach w strefie wybuchu. Tam nawet solidne meble są roztrzaskane. Wyglądają tak, jakby doszło w nich do wybuchu gazu – dodaje.

Na to wszystko nakłada się kryzys uchodźczy będący następstwem wojny w Syrii oraz nawrót koronawirusa, który pośrednio jest skutkiem eksplozji, bo w czasie akcji ratowniczej i sprzątania miasta, ale też bardzo emocjonalnych demonstracji politycznych, nikt nie myślał o dystansie społecznym, a szpitale są na granicy wydolności.

19 sierpnia obchodzimy Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej. Bejrut to nie jedyne miejsce, w którym w 2020 roku wybuchł kryzys. Już w grudniu ONZ alarmowała, że w tym roku padną kolejne rekordy, jeśli chodzi o liczbę ludzi, którzy potrzebować będą pomocy humanitarnej. A wtedy nikt jeszcze nie przewidywał pandemii koronawirusa, który w krajach globalnego Południa nazywany jest wirusem głodu. Lockdown skutkuje tam masowym bezrobociem, a przerwane łańcuchy dostaw tym, że ceny żywności poszybowały.

Tymczasem organizacje humanitarne nie zawsze mają przywilej, by móc obejść wprowadzone restrykcje i sprawnie nieść pomoc np. w odciętych od świata miastach. Efekt jest taki, że liczba ludzi niedożywionych skoczyła na świecie dwukrotnie – ze 135 mln w 2019 roku do 260 mln obecnie. A to niestety oznacza, że dziennie umiera 10 tys. dzieci więcej niż roku temu – to pośredni skutek pandemii.

Jeśli dodamy do tego kryzysy związane ze zmianami klimatycznymi, będące efektem nawalnych deszczy w Sudanie Południowym czy Somalii, a także największą od 70 lat plagę szarańczy, to sytuacja w tym roku jest wyjątkowo dramatyczna. – Od dekad nie było tak trudnego roku – ocenia Rafał Grzelewski.

Sytuacja jest dodatkowo trudna, bo kraje zachodnie, w największym stopniu sponsorujące światową pomoc humanitarną, same muszą dziś stawić czoła kryzysowi, tyle że finansowemu. – Każdy z nas bardzo dokładnie ogląda każdą złotówkę i zastanawia się, na co ją wydać w pierwszej kolejności – wyjaśnia pracownik Polskiej Akcji Humanitarnej.

Autor zdjęć wykorzystanych w materiale: Rafał Grzelewski

Prowadzący

Redaktor „Plusa Minusa”, dziennikarz społeczno-polityczny i kulturalny. Radiowiec, hip-hopowiec i zapalony kibic sportowy. Pisze o zmianach cywilizacyjnych. Od studiów filozoficznych i politologicznych śledzi świat idei. Robi wywiady, recenzuje kulturę popularną i prowadzi audycję muzyczną „Rap Sesja” w warszawskim Radiu Kampus.