Kampania prezydencka nabiera tempa. Na razie zamiast debat i bezpośrednich konfrontacji kandydatów słyszymy zapowiedzi marszów, które mają pokazać siłę i mobilizację elektoratów. Jakie strategie obierają politycy w walce o Pałac Prezydencki? O tym rozmawiamy z Jackiem Nizinkiewiczem, dziennikarzem Rzeczpospolitej.
Dlaczego debat nie będzie?
Kandydaci unikają debat, bo nie chcą "nobilitować" rywali z mniejszym poparciem – twierdzi Jacek Nizinkiewicz. "Trzaskowskiemu nie opłaca się debatować jeden na jeden z Mentzenem, Mentzen nie chce starcia z Hołownią, a Nawrocki unika konfrontacji z Mentzenem." Brak debat osłabia jakość kampanii, bo wyborcy tracą okazję do oceny kandydatów w rzeczywistej wymianie poglądów.
Przed pierwszą turą planowana jest jedynie debata wszystkich kandydatów, organizowana przez największe stacje telewizyjne. - To nie będzie prawdziwa debata – mówi Nizinkiewicz. – Kandydaci nie będą mieli szansy na interakcję, a pytania i czas odpowiedzi będą ściśle ograniczone.
W efekcie główne starcia rozegrają się raczej w mediach społecznościowych i na wiecach niż w studiu telewizyjnym.
Polityczne kalkulacje
Unikanie debat to świadoma strategia. - Kandydaci mają wiele do stracenia – wyjaśnia Nizinkiewicz. – Pamiętajmy, że Mentzen debatował z Petru i słono za to zapłacił poparciem. Tego błędu nie powtórzy.
Brak konfrontacji pozwala politykom unikać trudnych pytań i wpadek na żywo, ale odbiera wyborcom szansę na realną ocenę ich kompetencji. Zamiast debat zapowiadane są za to marsze – organizowane przez różne środowiska polityczne. - To tak naprawdę wiece poparcia – zauważa Nizinkiewicz. – Każda ze stron będzie próbowała pokazać swoją siłę przez liczebność uczestników.
Walka o frekwencję uczestników marszów
PiS organizuje swój marsz jako pierwszy, co może być ryzykowne. - Donald Tusk zrobi wszystko, by go przebić – mówi Nizinkiewicz. – Jeśli marsz PiS okaże się mniejszy, to będzie dowód na słabnącą mobilizację prawicy.Tymczasem Nawrocki mówi o wyborach prezydenckich jako plebiscycie poparcia dla rządu Tuska – co również może obrócić się przeciwko niemu. Z jednej strony demonstracje to okazja do pokazania siły, z drugiej – mogą pokazać słabość organizatorów. - Liczenie uczestników marszów zawsze budzi kontrowersje – przypomina Nizinkiewicz. – Jedni podają liczby zawyżone, inni zaniżone. Ale w końcu liczy się to, kto potrafi zmobilizować swoich zwolenników.
Kampania pełna uników
W obecnej kampanii widzimy więcej kalkulacji niż otwartych konfrontacji. Kandydaci wolą przemawiać na kontrolowanych wiecach niż ryzykować starcie w studiu telewizyjnym. - To osłabia debatę publiczną – podkreśla Nizinkiewicz. – Politycy powinni wychodzić ze swojej strefy komfortu i mierzyć się z przeciwnikami.Brak bezpośrednich starć w debatach pozbawia wyborców możliwości zapoznania się z rzeczywistymi kompetencjami kandydatów, ale sztaby stawiają na inne formy dotarcia do wyborców. Jakie będą konsekwencje tej strategii? O tym przekonamy się już za kilka tygodni.