„W wizji Joe Bidena chodzi o to, by pokazać, że >demokracja działa< i jest skuteczniejsza od reżimów autorytarnych. Prezydent USA zrozumiał, że nie da się tego zrobić inaczej, niż dowodząc, że odnajdują się w niej wszyscy, nie tylko bogaci, zdrowi, piękni” – mówi Jędrzej Bielecki w rozmowie z Cezarym Szymankiem.
Joe Biden do wysłuchania orędzia o stanie państwa, które wygłosił w nocy z wtorku na środę czasu warszawskiego, zaprosił tych, którzy zwykle żyją w cieniu. W loży honorowej znalazło się miejsce dla imigranta, który dopiero stara się zalegalizować swój pobyt w USA. Ojca, którego dziecko zmarło w ciszy z powodu przedawkowania fentanylu. Był też robotnik, który nie wie, czy jego zakład, jak tak wiele innych, nie przeniesie produkcji do krajów zamorskich. No i para homoseksualna z jednego ze stanów, które odmawiają uznania małżeństw osób tej samej płci.
„Dziś, choć poobijana, nasza demokracja pozostaje nieugięta i niezłamana. Historia Ameryki to historia postępu i wytrwałości. Jesteśmy jedynym krajem, który wychodził z każdego kryzysu silniejszy niż w niego wchodził. Teraz znów to robimy” – mówił Joe Biden przed połączonymi izbami kongresu.
I dodawał: „Budujemy gospodarkę, w której nikt nie pozostaje w tyle. Wracają miejsca pracy, wraca duma z powodu wyborów, których dokonaliśmy w ciągu ostatnich dwóch lat”.
Ameryka po bardzo trudnym 2022 roku zaczyna pomału wychodzić na prostą. Inflacja spadła w grudniu do 6,5 proc. w skali roku, w styczniu udało się stworzyć ponad 0,5 mln nowych miejsc pracy. Wydaje się też coraz bardziej prawdopodobne, że kraj uniknie w tym roku recesji. Ale 40 proc. Amerykanów wciąż deklaruje, że od kiedy Biden jest u władzy, ich kondycja finansowa się pogorszyła.
Biden w przemówieniu o stanie państwa mówił także o rosyjskiej inwazji na Ukrainę, nazywając ją "testem dla Ameryki" i "testem dla świata". „Razem zrobiliśmy to, co Ameryka zawsze robi jak najlepiej. Stanęliśmy na czele. Zjednoczyliśmy NATO. Zbudowaliśmy globalną koalicję. Przeciwstawiliśmy się agresji Putina. Stanęliśmy przy Ukraińcach” – stwierdził amerykański prezydent.
Udział Amerykanów (42 proc.), którzy aprobują sposób sprawowania rządów przez obecnego prezydenta, od paru miesięcy się stabilizuje, ale wciąż jednak odsetek (53 proc.) tych, którzy odnoszą się do niego negatywnie, jest wyraźnie wyższy.
Gdyby Biden został wybrany na kolejną kadencję, ledwie 36 proc. jego rodaków byłoby z tego powodu „zadowolonych”, podczas gdy 62 proc. odczuwałoby frustrację. Co gorsza, nawet wśród wyborców demokratycznych 60 proc. wolałoby, aby w 2024 roku barwy partii reprezentował ktoś inny – podaje ABC.
Trump ma dziś w sondażach w walce o republikańską nominację aż o 9 pkt proc. mniejsze poparcie od wschodzącej gwiazdy amerykańskiej prawicy, gubernatora Florydy Rona DeSantisa. Gdyby zaś Biden miał się w ostatecznej rozgrywce zetrzeć z tym ostatnim, uzyskałby aż o 7 pkt proc. mniej. A to scenariusz coraz bardziej prawdopodobny także z uwagi na słaby rozwój kampanii wyborczej Trumpa. Jego komitet zbiera aż czterokrotnie mniej datków tygodniowo niż choćby Hillary Clinton w 2016 r. Nawet tacy kluczowi jego sponsorzy, jak multimiliarder Charles Koch, zapowiedzieli, że już nie będą go wspierać.
Fot. AFP