Aquapark Fala od dawna ma problem z dziećmi, to nie ich pierwsza kontrowersja akcja związana z dzieciakami. Nie narzekajmy więc na to, że siedzą one ciągle w smartfonach, jeśli nie pozwalamy im wyjść w przestrzeń publiczną – mówi Joanna Ćwiek-Świdecka w podcaście „Rzecz w tym”.
Łódzki aquapark ogłosił, że w sobotę 19 października na baseny wejdą wyłącznie dorośli. A plakat informujący o tej strefie wolnej od dzieci przyozdobiono płaczącym niemowlakiem. I wybuchła afera. Jak pogodzić potrzeby dorosłych i prawa dzieci? O tym w codziennym podcaście „Rzeczpospolitej” rozmawiają Michał Płociński i Joanna Ćwiek-Świdecka.
– Mając małe dziecko, rozumiem, że czasem chce się spędzić czas tam, gdzie tych dzieci nie ma – przyznaje dziennikarka działu krajowego „Rzeczpospolitej”. – Ale mnie w historii z aquaparkiem Fala zmroził plakat: to przekreślone krzyczące dziecko nie wygląda dobrze, jest przedstawione jako straszny intruz, jakby to była jakaś zakała ludzkości. A to przecież tylko małe dziecko, które idzie na basen.
– Nie podoba mi się też to, że jest to cały dzień dla dorosłych, bez dzieci. A to przecież sobota, czyli czas, gdy właśnie z dziećmi można spokojnie pójść na basen. To wtedy jest na to moment. A tu nagle ktoś wyklucza taką rodzinę – ocenia Ćwiek-Świdecka. – Nawet bym z tym nie dyskutowała, gdyby to była strefa bez dzieci, powiedzmy, od godziny 19. OK, zróbmy wtedy imprezę na basenie. Ale nie cały dzień od 9 rano.
– Aquapark Fala od dawna ma problem z dziećmi, to nie pierwsza kontrowersja akcja związana z dzieciakami. Wcześniej na koniec roku szkolnego wprowadzili bilet za złotówkę dla tych dzieciaków, które mają świadectwa z paskiem. I to też spotkało się z krytyką, bo dziś już przecież dobrze rozumiemy – i w pedagogice jest taki trend od jakiegoś czasu – że nie powinno się dzielić dzieci ze względu na osiągnięcia w nauce, bo taki pasek nie jest miarodajny. Nie wiemy, z jakiego powodu dziecko nie ma wybitnych ocen, może miało problemy zdrowotne czy trudną sytuację w domu. I samorządowy basen nie powinien go dodatkowo karać za brak czerwonego paska – tłumaczy dziennikarka.
– Gdyby to był prywatny biznes, to łatwiej by to można zrozumieć. Ale to jest jednostka samorządowa utrzymywana z podatków wszystkich mieszkańców.
– Jeżeli chcemy, żeby dzieci się rodziły, to kraj musi być dla dzieci przyjazny. Ludzie muszą rozumieć, że młodzi ludzie też są ludźmi i mają takie same prawa. Nie możemy traktować ich jako zło konieczne. I musimy pamiętać, że po prostu dzieci to dzieci – dodaje dziennikarka. – Jak dziecko ma okres buntu dwulatka i leży na ulicy, wyjąc wniebogłosy, to zawsze znajdzie się jakaś miła pani, która ci powie, że kompletnie nie nadajesz się na matkę.
Pada argument, że dzieci i tak dziś wolą siedzieć w domy na smartfonie i tablecie, mają inne rozrywki. – Ale to też jest często wymuszone przez deweloperów – odpowiada Joanna Ćwiek-Świdecka. – Na nowych osiedlach nie ma gdzie się bawić przed domem. Jak masz małe dziecko, mieszkając, takim na nowym, wypasionym osiedlu, to założenie jest takie, że i tak pojedziesz się z nim pobawić na drugi koniec miasta do jakiegoś parku z atrakcjami dla dzieci. Nie myśli się o takiej spontaniczności, że można pobawić się gdzieś blisko. A nie zawsze masz czas, żeby jechać kawał drogi, by dziecko mogło się pobawić przez godzinę.
– Mamy takie megawypasione publiczne boiska, zresztą też samorządowe, gdzie dzieciakom nie wolno grać w piłkę, bo „gniotą trawę”. Mogą na nich grać tylko te dzieci, które chodzą do konkretnej szkoły czy ćwiczą w danej szkółce piłkarskiej, za którą rodzice płacą ciężkie pieniądze. I wtedy dziecko trawy nie gniecie. A przez resztę dnia lepiej, żeby boisko stało puste. Nie narzekajmy więc na to, że dzieciaki siedzą ciągle w smartfonach, jeśli nie pozwalamy im wyjść w przestrzeń publiczną – pointuje dziennikarka.