Telewizji Publicznej nie należy całkowicie zamykać, bo jest potrzebna, ale w obecnym kształcie jest nie do utrzymania - mówił gość Jacka Nizinkiewicza w kontekście nadużyć w Telewizji Publicznej.
Dziubka został zapytany o to, czy istnieje ryzyko, że Telewizja Polska będzie stronnicza w kampanii wyborczej do parlamentu i będzie m.in. powielać program partii rządzącej.
Nikt nie ma wątpliwości, że tak będzie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak wyglądało TVP przez ostatnie osiem lat. PiS w szczytowych okresach ma 85 proc. czasu antenowego. Pracowałem w TVP do 2016 r., do czasu gdy przyszedł Jacek Kurski i mnie wyrzucił. Wtedy te proporcje były zachowane i przedstawialiśmy rację różnych stron politycznego sporu. W kampanii będzie jazda po bandzie - podkreślił publicysta.
Zdaniem dziennikarza, "PiS doszedł do ściany, więc ratuje się referendum".
Już po pierwszych pytaniach widać, że obóz władzy ma jakiś pomysł, ale chyba sam nie jest przekonany o jego skuteczności. Pytanie o to czy "popiera pan/pani, sprzedaż spółek państwowych" jest o tyle zastanawiające, że PiS sprzedał ostatnio 1/3 rafinerii gdańskiej Saudyjczykom i prawie 90 proc. stacji paliw Lotosu. Pierwszy raz w III Rzeczypospolitej mamy więcej stacji benzynowych należących do koncernów zagranicznych, niż polskich - stwierdził autor książki "Kulisy PiS-u".
Dziubka podkreślił, że "Telewizji Publicznej potrzebna jest całkowita sanacja".
Ta instytucję trzeba - w pewnym sensie - zrównać z ziemią. Telewizji Publicznej nie należy całkowicie zamykać, bo jest potrzebna, ale w obecnym kształcie jest nie do utrzymania. Jeżeli PiS myśli, że prezydent zakonserwuje układ na Woronicza, to raczej bardzo się przeliczy - zaznaczył redaktor.
Dziennikarz przedstawił także kulisy swojego odejścia z TVP.
Jacek Kurski wyrzucił mnie za to samo, co kilkunastu moich kolegów, z samej redakcji "Wiadomości". Podstawowy powód był taki, że wiedział iż nie będziemy realizować zleceń politycznych. Kiedy Jacek Kurski przyszedł TVP, to bardzo szybko została przygotowana lista osób do zwolnienia. Pamiętam gdy wezwał mnie dyrektor finansowy i przedstawił mi dokument do podpisania. Powiedział mi, że muszę to podpisać, bo nie chcą ze mną pracować. Nie chciałem kopać się z koniem - podsumował.