Maria Ancipiuk, przewodnicząca rady miejskiej w Michałowie

My jako mały samorząd, maleńki, nic nie zrobiliśmy. Otworzyliśmy tylko punkt pomocy dla osób potrzebujących - mówiła rozmówczyni Zuzanny Dąbrowskiej.

- Tak rozpoczęła się lawina. Wpłynęło do nas bardzo dużo darów, żywności, odzieży z całej Polski. My tylko robimy swoje. Chcemy pomagać osobom potrzebującym. Chcemy pomagać potrzebującym, a także pomagamy osobom, które strzegą naszych granic - mówiła Ancipiuk.

Ancipiuk wyliczała, że gmina udostępniła żołnierzom i funkcjonariuszom m.in. salę gimnastyczną i pływalnię, by mogli z nich korzystać za darmo.

- Osobom potrzebującym pomocy pomagamy w sposób zgodny z prawem. My jako mały samorząd nie chcemy, aby nam była przypinana łatka w postaci pytania "Co się stało z dziećmi z Michałowa?". My chcemy, aby nas postrzegano, że jesteśmy dobrym samorządem, że pomagamy naszym mieszkańcom i osobom potrzebującym - dodała.

- Mnie jest bardzo trudno się z tym pogodzić, że tam przebywają małe dzieci. U nas na Podlasiu są niskie temperatury teraz, jest naprawdę zimno. Przebywać na zewnątrz godzinę, to tak jakbyśmy cały dzień przebywali. Ja uważam, że musimy udzielać pomocy legalnej. Dlatego pomagałam i będę pomagać, ponieważ ja nocami spać nie mogę. U nas w domu nie ma innego tematu niż to, że patrzymy na temperaturę: minus jeden, minus dwa, a oni tam w lesie marzną. Nienaruszalność naszych granic jest święta i tego trzeba bronić, ale trzeba też zachowywać się humanitarnie - stwierdziła Ancipiuk.

- Nasi mieszkańcy uważają, że ta pomoc jest normalna, że tak człowiek wobec drugiego człowieka powinien się zachowywać. Powinien udzielać mu pomocy. Oczywiście potem musi być poddany weryfikacji - podkreśliła.

- Są starsze panie, które gotują codziennie zupę i przekazują nam, abyśmy dali ją imigrantom, jeśli ich spotkamy - mówiła też Ancipiuk.

Ancipiuk opowiadała też, jak w czasie, gdy odwiedzała placówkę Straży Granicznej, wyszła do niej dziewczynka w wieku ok. 4-5 lat. - Jaj jej dałam batonika, ponieważ my mamy zawsze batony energetyczne, wozimy też czekoladę. Dałam batonika, ona przyprowadziła więcej dzieci, wyszła też jej mama, tato, mieli na rękach maleńkiego chłopczyka. Ja dałam wszystkim tym dzieciom batona, po chwili dziewczynka zjadła jeszcze jednego batonika, po czym objęła moją nogę i zaczęła mnie całować po rękach. Ja wtenczas bardzo mocno się rozpłakałam. To historia, która nie pozwala mi spać. Cały czas jestem na lekach uspokajających - dodała.

Prowadzący