Na Węgrzech funkcjonuje „systemowy sposób przejmowania mediów, po to aby z niesprzyjających rządowi przekształcić je albo w neutralne, ale prorządowe” - uważa dr Dominik Héjj z Instytutu Europy Środkowej.
- To jest constans. Dlatego że te zmiany trwają już dekadę - podkreślił dr Héjj. - Wielokrotnie mówiliśmy o ograniczeniach wolności słowa, czy to w 2016 roku, kiedy upadał „Népszabadság”, kiedy go przejęto na zasadzie wrogiego przejęcia. Tak samo z portalem Origo, więc to jest coś, co jest procesem stałym i trwa - mówił gość Jacka Nizinkiewicza.
Analityk z Instytutu Europy Środkowej podkreślił, że przejmowanie mediów, jak na Węgrzech, to „spełnienie pewnego celu politycznego władzy, chociaż nie formalnie, bo to przecież nie rząd przejmuje index.hu”. Zdaniem dr. Héjja chodziło o to, żeby „wyciszyć największe ogólnowęgierskie medium, które nie sprzyjało rządowi”.
- Nie mam wątpliwości, że nikt nic w tej sprawie nie zrobi. Dlaczego? Dlatego że przejęcie index.hu odbywało się na dwa dni niespełna, kilkadziesiąt godzin, po szczycie unijnym, na którym tyle było o praworządności - zauważył politolog.
- Wreszcie przez tyle lat, przez tę dekadę, niewiele się zmieniło. Jeśli przeczytać raport (holenderskiej posłanki Zielonych Judith) Sargentini, na podstawie którego uruchomiono artykuł 7, to tam kłopot z wolnością mediów był mocno artykułowany, natomiast nic się nie stało, a sam premier Węgier wrócił z Brukseli z zapewnieniem - przynajmniej tak komunikowanym - że kanclerz Merkel obiecała mu do końca grudnia, że sprawa artykułu 7 w ogóle zniknie z agendy, tzn. że zostanie on zamknięty - mówił dr Dominik Héjj. Zwrócił przy tym uwagę, że kwestia wolności mediów „niepokoi głównie ludzi w Budapeszcie, nie w skali kraju”.