Sondaże zawsze są punktem odniesienia, które trzeba brać pod uwagę, ale nie należy na nie patrzeć jak na wyrocznie delfickie - mówił gość Zuzanny Dąbrowskiej, komentując wyniki sondażu obywatelskiego Kantar.
Flis został zapytany o to, czy partie polityczne powinny bezwzględnie kierować się sondażami przy podejmowaniu decyzji politycznych. Pytanie było zadane w kontekście ostatniego sondażu obywatelskiego pracowni Kantar Public, z którego wynika, że tylko wariant, w którym cztery partie opozycyjne startują z jednej listy, daje im możliwość stworzenia rządu po wyborach.
- Sondaże zawsze są punktem odniesienia, które trzeba brać pod uwagę, ale nie należy na nie patrzeć jak na wyrocznie delfickie. Sondaże nie są narzędziem precyzyjnym. One tylko pokazują jaki jest stan ducha społeczeństwa na dzisiaj. Badania nie pokażą nam co się będzie dziać jesienią. To trochę jak pytać pana młodego na pół roku przed ślubem jakim będzie mężem - stwierdził ekspert.
Zdaniem socjologa, "zwolennicy jednej listy opozycyjnej - w duchu szantażu moralnego - postawili sprawę na ostrzu noża, żeby pokazać, że jest to jedyne wyjście".
- Sondaży wyborczych jest już bardzo wiele. Wcześniejsze badania pokazują, że obraz wcale nie jest oczywisty. Pamiętajmy również, że jest to tylko jedno badanie, które pochodzi od sondażowni, której wyniki zwykle odstają od średniej - podkreślił profesor.
Flis zwrócił także uwagę na różnicę w poglądach między elektoratami partii opozycyjnych.
- Jedna lista opozycji obejmowałaby także Lewicę, a część tradycyjnego elektoratu PO słowo "lewica" potraktowałaby jako obelgę. To są wyborcy, którzy często PiS określają mianem "kościółkowej lewicy" - zaznaczył.